piątek, 21 marca 2014

Rozdział 2

- Kogo my tu mamy...  Czy to nie twoja córeczka, Mark?

Spojrzałam na tatę, stróżki potu spływały mu po czole. Spojrzał w moje oczy i wtedy zobaczyłam, że jego twarz wykrzywia dziwny grymas. Ból ...Ostatni raz widziałam go w takim stanie po śmierci matki.

- Błagam, nie mieszajcie jej w to - powiedział do nieznajomych - Sophie idź do swojego pokoju - tym razem zwrócił się do mnie, ale nie miałam zamiaru go posłuchać dopóki nie dowiem się o co tu chodzi.

- Nie, niech zostanie z nami - powiedział chłopak w roztrzepanych włosach, uśmiechał się,
ale jakoś nie podnosiło mnie to na duchu. Wtedy zauważyłam, że wszyscy są dość młodzi,
nie mogli mieć więcej niż 25 lat. raczej nie byli znajomymi taty z pracy, pierwszy raz ich widzę. Zastanawiało mnie co w takim razie robią u mnie w domu o drugiej w nocy, przecież nie przyszli sobie pograć w karty - porozmawiajmy...

Mark był już gotowy zaprzeczyć, ale postanowiłam, że tym razem to ja się odezwę. Denerwowało mnie już to, że zachowują się tak jakby mnie tam w ogóle nie było.

- Tato, powiedz mi kim są twoi znajomi - spojrzałam na niego wymownie, a potem jeszcze raz na "gości".

- Jak to? Tatuś nie opowiadał ci o starych przyjaciołach? Oooo to szkoda. - powiedział znowu ten sam koleś, wyczułam sarkazm. Wszyscy zachowywali się dziwnie: ten, który się odezwał jako pierwszy, nazwijmy go- loczek przyglądał mi się z zamyśleniem, jakby oceniał każdy skrawek mojego ciała...po plecach przeszły mi ciarki. Chłopak w nieułożonej fryzurze siedzący koło niego wciąż szczerzył zęby jakby był jakiś opętany, nie powiem, że mi się to podobało. Blondyn uśmiechnął się nieśmiało, jakby trochę chciał złagodzić sytuację, w sumie z całej tej zgrai on wyglądał na najbardziej normalnego, szybko odwzajemniłam uśmiech. Mulat hmm... co on właściwie robił? W sumie to nic rozsiadł się wygodnie tak jakby miał za chwilę zasnąć, widocznie znudzony całą sytuacją. Facet, który wyglądał na najpoważniejszego był jakiś taki zdenerwowany, albo nie taki jakiś oficjalny. Ten ostatni wstał i powiedział :

- Dobra chłopaki sprzątamy i wynosimy się stąd - w tym momencie wszyscy trochę się ożywili, a zwłaszcza mój ojciec, w oczach blondyna zauważyłam smutek i jakby... wspóczucie. Co do cholery tu się wyprawia?
Zaraz, zaraz co się dzieje? Wtedy Mulat wyciągnął pistolet i wycelował w Marka.

- Że co? - wydarłam się - Co to kurwa ma być?

- A no tak - lufa pistoletu była teraz wycelowana w moją stronę - rozumiem, że nie chcesz patrzeć na śmierć twojego ojca? W takim razie będziesz pierwsza. W sumie szkoda, że się  tu pojawiłaś fajna była z ciebie dziewczyna. - Jak to była? Mój ojciec wstał, ale został przytrzymany przez tego poważnego, który cały czas obserwował wszystko co się dzieje dookoła, był chyba najrozsądniejszy z nich wszystkich....

Czyli co? To już koniec? Życie. Nagle to słowo nabrało zupełnie innego znaczenia. To trochę smutne, że gdy już pozbierałam się po śmierci mamy i myślałam, że wszystko będzie dobrze nagle pięciu typów postanowiło to zniszczyć. Widocznie moje życie nie miało się zakończyć "happy endem". Po co ja się tak męczyłam? Po co te wszystkie jebane terapie?!
Mogłam się poddać od razu. Bez tych wszystkich łez, krzyków, koszmarów, bólu. Teraz byłabym już z moją mamą... Ale w sumie nic nie szkodzi, już niedługo. Byłam tylko zła,
że mój ojciec też zginie. Kocham go, on nie zasługuje na śmierć. Ciekawiło mnie dlaczego ktoś chciałby zabić mojego ojca. On nie należał do osób, które komuś mogłyby się w jakiś sposób naprzykrzyć, raczej był lubiany. Trochę zabawne jest to, że w obliczu śmierci wszystko wydaje się inne. Jeszce śmieszniejsze jest to, że nawet nie wiem dlaczego ten debli do mnie celuje. No serio koleś weź się określ dobra? Chciałam, żeby to wszystko się już skończyło. Żebyśmy znowu byli razem: tata, mama i ja, całą rodziną, już na zawsze. Nagle cały strach wyparował, poczułam ulgę. Wszystkie problemy przestały mieć znaczenie. Spojrzałam jeszcze na mojego ojca, który miał łzy w oczach i teraz musiał już być przytrzymywany, przez dwóch mężczyzn. Wyszeptałam ciche "do widzenia"
i zamknęłam oczy.

- Stop - ktoś powiedział zachrypniętym głosem. Co? Jak to? Podniosłam powieki. Loczek patrzał się w prost na mnie - Zmiana planów chłopcy. - wszyscy łącznie ze mną spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
 
- Co masz na myśli? - zapytał pan "mam wszystko pod kontrolą".

- Hmmm... Widzę, że nie boisz się śmierci - olał poprzednie pytanie i podszedł do mnie - nawet nie zadrżałaś - przyjrzał mi się uważnie, nie wiedziałam o co mu chodzi i co mam teraz powiedzieć.

- Jakoś mi nie zależy - wymamrotałam, patrząc mu w oczy.

- Hmmm.... Ale na ojczulku pewnie ci zależy prawda? - nie odpowiedziałam, a on tylko się zaśmiał - mam dla ciebie propozycję... Bo widzisz ja lubię się bawić, zabijanie mnie nie kręci. Są ciekawsze zajęcia - loczek, co ty kurwa masz na myśli? Uniosłam brew - Nudzi mi się, dotrzymałabyś mi towarzystwa? Zanim mi przerwiesz posłuchaj do końca...
No więc.. sprawa jest prosta ty idziesz ze mną, twój tatulek jest bezpieczny, co ty na to?

- A co jeśli się nie zgodzę? - tak, głupie pytanie, ale gram na zwłokę.

- Jak to co? - zaśmiał się i odwrócił na pięcie wyciągając pistolet, skierował się w stronę Marka - do widzenia panie Lawrence.

- Dobra ! okej... zgadzam się - no i co zadowolony? Ugh..widocznie tak, odwrócił się
i przybrał minę zwycięzcy... skurwiel.

- Oszalałaś?! To nie są przyjaciele rodziny! Oni zrobią ci krzywdę - mój tata darł się jak oszalały.

- No nie domyśliłam się! Myślałam, ze grasz sobie z nimi w bingo ! - cała piątka wybuchnęła śmiechem, no naprawdę bardzo zabawne! - masz może jakiś lepszy pomysł? - zwróciłam się do Marka.. no oczywiście, że nie miał.

- Ok, maleńka czyli umowa stoi? - loczek podał mi rękę, ale ja jej nie uścisnęłam.

- Musze skończyć szkołę, został mi tylko tydzień - musiałam coś wymyślić.

- Ugh... po co ci ta jebana szkoła?! A zresztą i tak jutro wyjeżdżam - chyba trochę się wkurwił - dziś jest sobota, równo za tydzień w sobotę widzimy się znów skarbie - skarbie?! co proszę? nie chciałam go bardziej wkurwić, ale na język cisnęło mi się kilka ostrych słów... wolałam jednak się zamknąć, bo przyznam, że oni byli straszni...tak bałam się ich - przyjadę po ciebie, bądź gotowa o 17:00 i bez żadnych wykrętów, policja ci nie pomoże, mam znajomości - uśmiechnął się z wyższością.

- Dobra spadamy, Harry - powiedział pan "szopa na głowie" i ręką nakazał blondynowi
i temu poważnemu puścić Marka, chyba nie miał nic do gadania, ewidentnie loczek tu rządził  - A ty pamiętaj - spojrzał na mnie - nie uciekniesz nam  - znów ten uśmiech,
po plecach przeszły mnie ciarki.

- Do zobaczenia skarbie - powiedział loczek, który jak się okazało ma na imię Harry, po czym cała piątka wyszła.

- No to przejebane...
--------------------------------------------

No i jest, już drugi rozdział :)
Nie przejmujcie się tym, że jest taki krótki, będą dłuższe, ale zależało mi na tym, żeby w tym momencie go zakończyć.
Przepraszam za błędy, ale po całym tygodniu pracy, mój mózg już nie pracuje...
Jednak obiecałam, że dodam w piątek więc postanowiłam dotrzymać słowa.
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał i, że dalej będziecie czytać.
Pamiętajcie, że komentarze motywują ;D
A teraz spadam czytać ff z zakładki " blogi czytelników"
i  Was też tam zapraszam.
Kolejny rudział pewnie jakoś za tydzień.

Lots of Love
Weronika xx

środa, 19 marca 2014

Rozdział 1


5:30
To uczucie kiedy budzisz się zanim zadzwoni twój budzik...bezcenne. Schowałam się pod kołdrą i cieszyłam tym, że mam jeszcze pół godziny snu. Powoli odpływałam, gdy nagle usłyszałam ten przerażający dźwięk. 6:00. Co?! Według mnie minęło jakieś pięć minut. Ugh... Wystawiłam głowę zza przykrycia. Zimno. Przeraźliwie zimno. Cholera. Miałam już dość tego wszystkiego. Nie chciałam iść do szkoły, bo oznacza to kolejne nudne lekcje, znoszenie wrednych nauczycieli i uczniów, którzy zachowują się tak jakby chcieli zniszczyć całe moje życie. Nie przesadzam, już nie daje rady, jestem wykończona. Wtedy sobie coś przypomniałam. Jest piątek, to samo w sobie jest cudowne, a w dodatku nie jest to taki zwykły piątek. Po weekendzie został już tylko tydzień nauki i wreszcie... Wolność, o tak piękne słowo. Nowa motywacja pomogła mi wywlec się z łóżka. Szeroko otworzyłam okno i poczułam uderzająco rześkie powietrze. Uwielbiam takie poranki: śpiew ptaków, słońce i cisza. Wakacje. Na samą myśl o nich przeszły mnie przyjemne dreszcze. Nic ani, nikt nie zepsuje mi tego dnia. Szybki, orzeźwiający prysznic rozbudził mnie do końca. Byłam pewna, że dziś będzie gorąco, więc zdecydowałam, że ubiorę się tak. Nałożyłam lekki makijaż, uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Po drodze chwyciłam jeszcze torbę i zeszłam na dół. Przy stole w jadalni już siedział mój tata, Mark Lawrence, jak zwykle pijąc kawę i czytając gazetę. Widząc mnie uśmiechnął się.

- Dzień dobry Sophie - powiedział lekko zdziwiony moim dobrym humorem.

- Dzień dobry tato -odpowiedziałam sięgając po płatki.- Jak się spało?

-Widzę, że masz dziś wyjątkowo dobry nastrój, a spało mi się całkiem dobrze- odpowiedział- nie zapomnij drugiego śniadania - powiedział jeszcze po czym wrócił do lektury.

Usiadłam przy stole przeżuwając posiłek. 7:00. Trochę przyśpieszyłam, za 15 minut pod dom powinna podjechać Vee, moja najlepsza przyjaciółka. Tylko ona utrzymuje mnie na nogach w tym chorym świecie. Spojrzałam jeszcze na tatę. Nigdy nie był za bardzo rozmowny, odziedziczyłam to po nim. Cisza, która była po między nami wcale nie była krępująca, wręcz przeciwnie przynosiła jakiś rodzaj ukojenia. Był najbliższą mi osobą, zwłaszcza po śmierci mamy. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk klaksonu. Vee. Chwyciłam jeszcze pomarańczę, pocałowałam Marka w czoło i wybiegłam.





Fizyka. Tak, to mówi samo za siebie. Nauczycielka, która moim zdaniem już dawno powinna być na emeryturze, beznamiętnym głosem tłumaczyła nam coś, co pewnie i tak nigdy się w życiu nikomu nie przyda. Jeszcze tylko jedna lekcja i weekend. Dzwonek. No nareszcie! Razem z Vee wyszliśmy z sali kierując się w stronę szafek.

- Idziesz dzisiaj na imprezę do Chada? -zapytała z nadzieją w głosie.

Nie wiem czy to było to czego chciałam. Najchętniej spędziłabym wieczór czytając, albo oglądając jakiś film.Chyba mam kilka odcinków do nadrobienia... Ale muszę się jakoś wyładować. Ten tydzień był strasznie męczący i stresujący. Nie mogę ciągle siedzieć w domu, bo w końcu ludzie pomyślą, ze jestem aspołeczna, a poza tym takie wyjście dobrze mi zrobi.

- Um... Ok - momentalnie na jej twarzy pojawił się olbrzymi uśmiech

- Wiedziałam, że się zgodzisz. Słyszałam, że podobno Brad ma być - uśmiechnęła się porozumiewawczo

Dlaczego ona za wszelką cenę próbuje mnie z kimś zeswatać?! Brad... Oh, stare czasy, on teraz jest z Meg - największą dziwką w szkole. To oczywiście tylko moje zdanie, bo w oczach innych to śliczna, poukładana dziewczynka. Tsa, jasne. Przewróciłam tylko oczami i poszłam na historię.




Wreszcie w domu. Myślałam już, że te lekcje nigdy się nie skończą. Zjadłam obiad i obejrzałam dwa odcinki serialu, który oglądam. Impreza była na 20:00. Zastanawiałam się co ubrać. Najlepiej to poszłabym w dresach, ale w sumie to czemu nie? Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Sturlałam się z łóżka, odruchowo przygładziłam włosy i poszłam otworzyć. W drzwiach stał nie kto inny jak Vee.

- Na co się tak patrzysz? - zapytała moja przyjaciółka - Musiałam przyjść szybciej, żeby znaleźć ci coś do ubrania, bo znając ciebie to pójdziesz w dresach.

No dzięki ! - udałam obrażoną - tak dla twojej wiadomości, to sama sobie poradzę - powiedziałam jednocześnie wpuszczając ją do środka - Idę zrobić herbatę, wejdź na górę zaraz wrócę.

Oczywiście poparzyłam się wrzątkiem, ale to nikogo nie dziwi. Niosłam w ręku dwie owocowe herbaty i nogą otworzyłam drzwi do mojego pokoju. Vee właśnie wyjmowała coś z mojej szafy. Znacząco odchrząknęłam, a ona jak gdyby nigdy nic podała mi jakiś materiał. Zastanawiałam się czy zacząć się z nią kłócić, ale to nie miało sensu, więc poszłam do łazienki. Szybki prysznic trochę mnie orzeźwił. Wcisnęłam się w zestaw, który podała mi przyjaciółka składający się z tego. Włosy wysuszyłam i rozczesałam. Pozostawiłam je w artystycznym nieładzie. Spojrzałam na siebie w lustrze. Dziwnie się czułam, tak jakby nie ja. Postanowiłam to zignorować, gdybym miała spojrzeń na siebie z innej perspektywy to w sumie nie wyglądałam, aż tak źle.
Wróciłam do pokoju. Vee skomentowała mój ubiór przeciągłym gwizdnięciem. Przewróciłam oczami, to już chyba taki nawyk Wcześniej poinformowałam tatę, że mnie nie będzie. Rzadko wychodziłam na imprezy więc Mark był zaskoczony, ale się zgodził. Jak już mówiłam ufamy sobie i pozwala mi na wiele rzeczy,
a ja jakoś specjalnie tego nie nadużywam...no poza paroma wyjątkami.





Gdy dotarłyśmy na miejsce impreza powoli już zaczynała się rozkręcać. Głna muzyka sprawiała, że pulsowały mi skronie. Przywitałam się ze znajomymi i odebrałam kilka zaskoczonych spojrzeń i od kilku osób usłyszałam coś w stylu " Whoah, Soph, ale dziś pięknie wyglądasz". Czyli, że normalnie nie wyglądam ładnie? Dopiero jak się ubiorę jak dziwka? No może trochę przesadzam.
W duchu podziękowałam Vee za to, że kazała mi w tym przyjść. Prezentowałam się hmm... nieźle. W głębi sali ujrzałam Brada. Uśmiechnęłam się. Na początku przyglądał mi się uważnie jakby mnie nie poznał, a potem odwzajemnił uśmiech. Wtedy właśnie zauważyłam Meg. To jej rozwścieczone spojrzenie... tak zdecydowanie warto było tu przyjść żeby to zobaczyć. Od godziny sączyłam jednego drinka. Nie chciałam się schlać, raczej nie piłam dużo. Moja przyjaciółka już dawno zniknęła w roztańczonym tłumie. Postanowiłam wziąć z niej przykład i już za chwilę kołysałam się w rytm muzyki.




Dochodziła 2:00. Po cichu weszłam do domu ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Tata zazwyczaj już o tej porze śpi, więc zdziwiłam się widząc zapalone światło. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że tata z kimś rozmawiał. Rozmawiał? Nie raczej się kłócił. Ciekawe o co chodzi...
Powoli podeszłam do uchylonych drzwi salonu i lekko je uchyliłam zaglądając do środka.
Oprócz Marka w pomieszczeniu było jeszcze pięciu innych mężczyzn. Widziałam ich pierwszy raz.
Nie zdążyłam im się dokładniej przyjrzeć, bo w tym momencie mnie zauważyli. Tata miał przestraszoną minę i wpatrywał się w moją twarz. Zwróciłam tez uwagę reszty towarzystwa.
Wtedy jeden z nich, zielonooki w kręconych włosach uśmiechnął się złośliwie i powiedział:

- Kogo my tu mamy... Czy to nie twoja córeczka, Mark?



---------------------------------


No i jest !
Pierwszy rozdział ... uffff


Mam nadzieję, że dacie radę doczytać do końca i zobaczycie tę notkę XD

Chcę podziękować mojej przyjaciółce (Twitter), której zresztą są
zestawy w tym rozdziale.
Chciałabym dedykować jej ten rozdział i prosić o kolejne day clean...
Zgadzasz się skarbie?



Lots of Love xx



wtorek, 18 marca 2014

Prolog

Czy ty też jako dziecko marzyłaś o życiu jak z bajki? Czy chciałaś być księżniczką, w której zakochuje się książę na białym koniu? Odpowiedź jest prosta... Chciałaś. Każdy ma takie marzenia. Do końca wierzymy w to, że coś się kiedyś zmieni. To pomaga, daje nadzieje. Teraz mówisz, że to już przeszłość, że takie rzeczy dzieją się  tylko w snach, że już dawno z tego wyrosłaś. Mimo to wierzysz. Nie ukrywaj tego, to daje siłę. Wracając do domu po ciężkim dniu, pomyśl czasem o pięknym zamku z tysiącami komnat i o zaklętej róży, zatrać się w tym. Jest tylko jeden mały problem. Nie można zapomnieć o tym, że i senne opowieści nie zawsze są takie jak te z kolorowych książek. Tylko czy to oznacza, że nie są one piękne? Każda bajka ma w sobie coś szczególnego. Ta opowiada o magii. Nie takiej, o jakiej myślisz. Nie chodzi o jakieś czary. To jest coś o wiele silniejszego. Miłość. Brzmi banalnie, prawda? No, ale cóż tak to już jest. Jeśli jednak zdecydujesz się czytać dalej i na chwilę znów staniesz się dzieckiem, to może poznasz zupełnie inną historię.
Bajkę o Pięknej i Bestii...