sobota, 23 sierpnia 2014

Usuwam or zawieszam

Witajcie kochani!

Zacznę od przykrych wiadomości. Zamierzam usunąć tego bloga.
Nie posiada on wielu czytelników, a ja sama nie przywiązałam się do niego jakoś szczególnie, ale nie chciałam odejść tak bez słowa. Jak zauważyliście w tytule posta zastanawiam się nad zawieszeniem opowiadania i dalszą jego kontynuacją w przyszłości.

Teraz dobra wiadomość. Zapewne w najbliższym czasie na moim Twitterze pojawi się informacja o nowym opowiadaniu, nad którym pracuję już od dłuższego czasu.
Nie jestem jeszcze pewna jego publikacji, ale kolejne rozdziały przychodzą mi z łatwością i myślę, że to dobry pomysł, w takim układzie już niedługo znowu zawitam na bloggera, watppada, albo tumbler'a.

Jakiekolwiek pytania? Zapraszam do zakładki: kontakt.

Lots of Love, Weronika xx

piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 3

5:30 Znowu to samo jak każdego dnia...
Budzik, wstaję, myję się, ubieram, czeszę, schodzę na dół, biorę drugie śniadanie, witam się
z tatą, czekam na Vee i jedziemy do szkoły. Jednak wiem, ze to nie jest to samo co kiedyś.
Widzę smutne, przekrwione oczy taty i wiem, że nie sypia z jednego tylko powodu.
Harry. Nienawidzę go. To on sprawił, że w weekend nawet nie zmrużyłam oka.
Bezsenne noce to nie jedyne skutki jego wkroczenia w moje życie.
Nie potrafię jeść, pić, czytać, słuchać muzyki, oglądać filmów bez tej dręczącej mnie myśli.
Zostało mi pięć dni. Tylko tyle. Pięć dni wolności, spokoju i może nawet życia.
Długo się nad tym zastanawiałam i w zaistniałej sytuacji może nawet wolałabym umrzeć.
Jest tylko jeden mały problem, rozmawiałam o tym z tatą. Gdyby tylko mógł to by się nie zgodził, ale nie ma wyjścia, jeśli w sobotę nie będzie mnie w domu to znajdą i zabiją i mnie,
i jego. Mark wyraził się jasno: jeśli mnie nie będzie to i taty życie się skończy. Mój ojciec jest jak ja, myślę, że byłby w stanie popełnić samobójstwo. Musiałam przeżyć dla niego.
Mój rodziciel nie wie czego Harry może ode mnie chcieć, ale powiedział mi, ze lokowaty jest zdolny
do wszystkiego. Bałam się. Nidy wcześniej nie czułam czegoś takiego.

Wszystko w moim ciele się przewracało. Czułam się jakby wnętrzności miały mi zaraz wypłynąć na zewnątrz. Najbardziej denerwowało mnie to, że nie wiedziałam co jest przyczyną tego wszystkiego. Tata wyjaśnił mi tylko tyle, że był winny tym pięciu typom jakąś przysługę.
Nic więcej nie chciał powiedzieć.
Muszę się dowiedzieć, tak to głupie, że tak mnie to ciekawi, ale to naprawdę bardzo dziwne, że Mark miał z nimi coś wspólnego, przecież byli młodsi o jakieś dwadzieścia lat !
Tak też powiedziałam podczas naszej rozmowy. Wtedy dowiedziałam się czegoś jeszcze.
Wcale nie chodzi o naszego loczka, tylko o pana Stylesa - jego ojca.
To jest coraz bardziej skomplikowane...
W każdym razie, nie dopytywałam już, bo wiedziałam, ze to nic nie da.
Mój weekend wyglądał mniej więcej tak: płacz, wymioty, płacz, rozmowa z tatą, płacz, złość, wzrastające poczucie nienawiści, znowu płacz, coraz silniejszy ból psychiczny i strach, 15 minut snu ze zmęczenia, budzę się przypominam sobie wszystko i znów łzy mi ciekną po policzkach.
Dziś rano jednak powiedziałam sobie DOŚĆ. Został mi przecież tylko tydzień życia, w każdym razie normalnego życia. Szkoła to nie jest najlepszy pomysł. Oczywiście pójdę w piątek na zakończenie, ale jak na razie postanowiłam się wyszaleć i choć na chwilę zapomnieć o problemach. Nie mówiłam nic Vee o sobotnim zajściu. Zdawałam sobie sprawę, że jest moją najlepszą przyjaciółką i powinnam jej wszystko opowiedzieć, ale nie dałam rady. Gdy widzę jej promienny uśmiech i radość w jej oczach
z powodu nadchodzących wakacji...
Nie mogę jej tego odebrać. Postanowiłam przeżyć te pięć dni jak najlepiej.



*
Poniedziałek
Wstałam o świcie i poszłam biegać cały czas uśmiechając się i nie zwracając uwagi na wiatr wiejący prosto w moją twarz. Potem zjadłam coś naprawdę kalorycznego. Zamówiłam sobie wszystko na co tylko miałam ochotę. Następnie spotkałam chłopaka, który mieszka naprzeciwko mnie i po prostu zaczęłam z nim rozmawiać. Zawsze brakowało mi odwagi.
Mam tylko pięć dni, nie mam czasu na nieśmiałość. Potem wróciłam do domu i tak jak w każdy poniedziałek obejrzałam nowy odcinek mojego ulubionego serialu. Ze słuchawkami na uszach dokończyłam czytać książkę, którą zaczęłam  już dawno. Pojechałam na plażę i wskoczyłam do wody w ubraniach. Byłam szczęśliwa. Cieszyłam się każdym zachłyśnięciem  wodą, uderzającą falą w mój brzuch. Położyłam się na plaży i patrzałam w niebo. Może ostatni raz czuję gorący piasek pod sobą i widzę białe mewy latające wokoło...
Leżałam tak bardzo długo. Gdy wreszcie wstałam byłam już całkiem sucha. Idąc dróżką zauważyłam żebraka, który spał w parku od kiedy pamiętam. Bez zastanowienia dałam mu mój portfel wraz z całą zawartością. Mnie on już się nie przyda. Powoli udałam się w kierunku domu. Mark jak zwykle, był jeszcze o tej godzinie
w pracy.

Wzięłam paczkę papierosów, którą trzymałam na te "gorsze chwile" i wyszłam na balkon. Patrzyłam na zachód słońca, a kolejne łzy spływały mi po policzkach. Wmawiałam sobie, że to przez dym...



**
Wtorek
Wstałam około ósmej. Żeby zająć czymś moje myśli nałożyłam szybko słuchawki na uszy.
Po chwili już śpiewałam razem z wokalistą. Nie, raczej się darłam. Sąsiedzi powinni mi dziękować za darmowy koncert. Otworzyłam szerzej okno i wyciągając się, wciągnęłam w płuca poranne powietrze. Idę dziś do szkoły, mam tam kilka spraw do załatwienia.
To, że właśnie trwała już lekcja działało na moja korzyść . Ubrałam się i wyszłam.

Bum...Drzwi od klasy z hukiem się otworzyły.
- Ups ... Przepraszam, ten przeciąg - uśmiechnęłam się niewinnie.

Nauczycielka matematyki patrzała na mnie ze zdziwieniem. No co się tak gapisz pokrako?!

- Panno Lawrence, pani i takie spóźnienie. Na pewno ma pani jakiś dobry powód.

-Właściwie to nie - wzruszyłam ramionami i udałam się do swojej ławki. W klasie panował cisza, wszyscy patrzyli na mnie w osłupieniu. Nauczycielka jak gdyby nigdy nic zaczęła dalej prowadzić lekcję. Szkoda miałam nadzieję, że tak szybko się nie znudzi. Nadeszła pora obiadu, na ten moment tylko czekałam.
Nie, wcale nie byłam głodna.

Podeszłam do kucharki z pustą tacą i odeszłam z pełna różnych świństw. Wzrokiem odszukałam stolik "vipów". Tu jesteście! Podeszłam bliżej. Megan, witaj skarbie. Przeszłam obok przypadkiem upuszczając mój posiłek, który trafił prosto na nią. Pisk. Jeden wielki przeraźliwy pisk. Tyle dało się usłyszeć zanim w stołówce zapanowała kompletna cisza.

- Co ty wyprawiasz?! Idiotko, na mózg Ci padło - darła mi się w twarz.

- Nie mi nic nie spadło za to ty masz na sobie mój obiad. No super, teraz muszę sobie iść po drugi,
wielkie dzięki. - Udałam obrażoną.


-Ty się martwisz tym gównem?! Wiesz ile kosztowała ta bluzka? - w momencie gdy to powiedziała wybuchnęłam śmiechem. Gdyby tylko wiedziała jakie ja mam problemy. Jej ciuchy naprawdę wydają
mi się w tej chwili najmniej ważne.


- Ale za to maseczkę masz za darmo - powiedziałam uśmiechając się, usłyszałam kilka chichotów
za moimi plecami, jednak gdy Megan wytrzeszczyła te swoje oczy wszystko ucichło.


- Zapłacisz mi za to ty mała suko! - warknęła.

- Nie sądzę - palec zamoczyłam w budynie na jej bluzce i go polizałam - Widzimy się na rozdaniu dyplomów.

I wyszłam. Tak po prostu. Co z tego, ze to dopiero środek lekcji. Byłam z siebie dumna. Osoba, która mnie prześladowała od tylu lat, właśnie została upokorzona na oczach całej szkoły.
Normalnie pewnie miałabym jakieś kłopoty, ale teraz już się tym nie przejmuję...

***
Środa

Obudził mnie sms.
od Brad:
" Hej. Co to było?"
Ja:
" O czym mówisz?"
od Brad:
"Dobrze wiesz. Co twój obiad robił wczoraj na Megan?"
Ja:
"Przepraszam jeśli uraziłam twoją dziewczynę. To tylko kilka ziemniaków."
od Brad:
"Ona nie jest moją dziewczyną. Masz czas po południu?"
Ja:
"Pewnie mam. A co?"
od Brad:
"Spotkajmy się tam gdzie kiedyś, o piętnastej."

Dziwiło mnie to, że chce się ze mną spotkać. "Tam gdzie kiedyś." Czyli chodzi mu o aleję.
Dlaczego akurat w tym miejscu? Chodziliśmy tam, gdy jeszcze byliśmy razem. Dobra, nie ważne.
Odrzuciłam kołdrę i wstałam. Dziś padało. No jasne, nawet pogoda postanowiła zrobić mi na złość.
Co by tu dziś robić... Mam, wesołe miasteczko! Nowa myśl napawała mnie entuzjazmem.
Szybko się umyłam i ubrałam w coś wygodnego, zbiegłam po schodach, taty już nie było, chwyciłam jabłko
i wybiegłam z domu.

Uwielbiam to miejsce, zawsze przychodziliśmy tu z tatą i mamą gdy byłam mała.. tyle pięknych wspomnień.
O tej porze roku było tu mnóstwo ludzi, rozejrzałam się dookoła, nikogo znajomego, sami turyści- to dobrze. Zaczęło się : beczka śmiechu, karuzela, łabędzie, balerina, enterprise, smocza jama, twister
i od nowa...tak chyba jakoś do 12:00 zleciał mi czas, byłam zmęczona, ale szczęśliwa. Kupiłam watę cukrową i usiadłam na ławeczce w cieniu. Rozkoszowałam się smakiem dzieciństwa. Na chwilę pozwoliłam swoim myślą uciec w stronę Harrego. Dlaczego on taki jest?
Zastanawiałam się czy on ma drugie oblicze, ale nawet jeśli je ma to bardzo dobrze je ukrywa.
Odgoniłam od siebie te myśli jak stado natrętnych much. Spojrzałam przed siebie... rollercoaster- moja ulubiona atrakcja. Chwile postałam w kolejce po bilety, gdy już wsiadałam do wagonika moja euforia sięgała zenitu. Znowu czułam się jakbym miała 10 lat. Tyle, że wtedy mogłam jeździć na mini rollercoasterze, to mój pierwszy raz na dużym. Po śmierci mamy nigdy nie wracałam do wesołego miasteczka, to sprawiało mi zbyt dużo bólu, ale postanowiłam sobie, że jeszcze kiedyś tu zajrzę,
a skoro moje „kiedyś” ostatnio było bardzo wątpliwe postanowiłam przezwyciężyć strach i przyjść
tu teraz.
Kolejka ruszyła. Poczułam nieprzyjemny fikołek w brzuchu. Powoli wjeżdżaliśmy coraz wyżej. Przyśpieszyliśmy. Zdawało się, że wagoniki z coraz większym trudem jechały do przodu. Zastanawiałam się czy nie zatrzymają się w połowie drogi na tą wielką górę, ale tak się nie stało. Znaleźliśmy się na samym czubku tej gigantycznej konstrukcji. Na chwilę jakby się zatrzymaliśmy : raz, dwa trzy...i whoooow! To było to! Zdawało mi się,
że pędzimy z prędkością światła. Coraz szybciej i szybciej. Robiło mi się niedobrze, słyszałam pisk innych ludzi, wiatr rozwiewał moje włosy, a ja wpadłam w trans. Widziałam i słyszałam wszystko każdą chwilę mojego życia... mama, tata, przedszkole, szkoła, wakacje, Vee, plac zabaw, śmiech, radość, wypadek, śmierć mamy, rozstanie z chłopakiem, terapia, psycholog, łzy, nieprzespane noce i w końcu spokój, koniec wszystkiego- kolejka się zatrzymała.


Była 14:50 gdy ujrzałam Brad' a zmierzającego w moim kierunku. O tej porze roku było tu naprawdę pięknie, nad nami rozpościerał się naturalny baldachim. Tworzyły go drzewa, które rosły tu równomiernie wzdłuż ścieżki, dlatego właśnie nazywamy to aleją.

-Cześć – powiedział podchodząc do mnie.

-Hej... um dlaczego chciałeś się spotkać? - zapytałam od razu, mam tylko dwa dni, czas był jedyną rzeczą jakiej mi brakowało.

-Musze z tobą porozmawiać, przejdźmy się – mówiąc to ruszył przed siebie wytyczoną ścieżką, a ja posłusznie poszłam za nim. Cisza. Jakby zbierał się na odwagę.

- To w stołówce hmm nie pochwalam takiego zachowania, ale to było mega, wszyscy się śmiali, myślę, że Megan w końcu dostała to, na co zasłużyła. - powiedział w końcu, a ja się uśmiechnęłam.

-Myślałam, że ją lubisz.
- Nie, już nie. Przejrzałem na oczy. Wtedy... byłem głupi, naprawdę nie wiem jak mogłem cię dla niej zostawić, wybacz. - spuścił wzrok, a ja miałam wrażenie, że zaraz się rozpłacze. W tym momencie poczułam, że jestem w stanie mu wybaczyć.

- Brad, um no ej. Wszystko ok. - podniosłam jego podbródek – Już jest dobrze, wybaczyłam ci.

- Tego nie da się wybaczyć... - cisza, szliśmy i szliśmy, a czas uciekał.


- Wiesz, muszę już iść – powiedziałam w końcu.

- Nie! Poczekaj- chwycił mnie za nadgarstek – Postanowiłem ci to dziś powiedzieć i to zrobię... Ja wciąż cię kocham, wiem jakim jestem dupkiem i co zrobiłem, ale błagam wróć do mnie Soph- zatkało mnie, patrzyłam w jego błękitne oczy i chciałam się w nich utopić. Wiedziałam, że mówi prawdę, bardzo dobrze go znałam.

- Brad, ja też cię wciąż kocham, ale nie mogę... nie mogę z tobą być- łza spłynęła mi po policzku.

- Wiedziałem, masz już kogoś prawda? To dobrze, on na pewno się tobą zaopiekuje, chcę twojego szczęścia. - lekko uniósł kąciki ust, ale nie udało mu się uśmiechnąć.

-Nie ja po prostu...- nie wiedziałam jak odpowiednio dobrać słowa- ...wyjeżdżam, od razu po zakończeniu roku szkolnego.

 Chwycił moją twarz w dłonie i mnie pocałował- Będę czekał... -wyszeptał.


****
Czwartek

Postanowiłam cały dzisiejszy dzień spędzić z Vee. Czekałam na nią właśnie jedząc płatki i bezmyślnie przełączając kanały w telewizji. Nic, same nudy i problemy, które w porównaniu do moich były bezsensowne. Dokończyłam śniadanie i zmyłam po sobie naczynia. Pod dom podjechała Vee. Powiedziałam jej to samo co Brad'owi, że wyjeżdżam na studia. Myślę, że tak będzie najlepiej.
Muszę spędzić z moją przyjaciółką te ostatnie chwile jak najlepiej. Wybiegłam z domu i już chwilę potem odjeżdżałyśmy.

To był świetny dzień: najpierw zakupy, potem lody, zaczepianie nieznajomych, bieganie dookoła parku bez większego celu, rzeczy, które bawiły tylko nas.. mogłabym tak spędzić całe swoje życie.
Teraz jednak czekało mnie najgorsze- pożegnanie. Zobaczę ją jeszcze jutro na rozdaniu dyplomów,
ale postanowiłyśmy zrobić to dziś, jutro nie dam rady. Wzięłam głęboki wdech.

-Vee, ja.. - próbowałam zacząć.
- Cicho, nic nie mów. - pozwoliła mi oprzeć swoją głowę na jej ramieniu, już nikt nie powstrzymywał łez, ani ona, ani ja

- Soph, bez względu na to co się stanie, zawsze będę twoją najlepszą przyjaciółką, kocham cię jak siostrę i nikt, ani nic tego nie zmieni. - powiedziała na chwilę patrząc mi w oczy.

-Promise ? - zapytałam wyciągając mały palec prawej dłoni.

- Promise – powiedziała robiąc „haczyk” z naszych palców.

- Spędziłam z tobą najlepsze chwile mojego życia – wyszeptałam.

- Tak, to było cudowne – przyznała – a pamiętasz jak …. i resztę dnia spędziliśmy na wspominaniu.




*****
Piątek

Dziś mój wielki dzień. Rozdanie dyplomów. Długo na to czekałam i nikt (czytaj Harry) nie zabierze mi tego szczęścia. Wstałam wcześnie, bo z nadmiaru emocji nie mogłam spać. Ubrałam się tak jak wszyscy, czyli w togę. Wyglądało to zabawnie, nie przypominałam wcale absolwenta.
Tata męczył się z krawatem, pomogłam mu.

- Po ceremonii zabieram cię na lody – oznajmił - dziś po południu jesteś tylko moja – nie powiedział tego, ale ja wiedziałam, że to prawdopodobnie nasze ostatnie chwile spędzone razem.


- To super, truskawkowe- uśmiechnęłam się.
- Co - zapytał.

- No te lody ! - wybuchnęłam śmiechem, a Mark do mnie dołączył.

- Chodź już lepiej, bo się spóźnimy – powiedział dalej się śmiejąc.

...


Trema, radość, obawa – te uczucia towarzyszyły mi cały czas, ale teraz gdy już tylko minuty dzieliły mnie od tego momentu to już wszystko się we mnie gotowało.
Wtedy to usłyszałam, moje imię i nazwisko. Dumnym krokiem podeszłam do dyrektora, żeby odebrać swój dyplom. Podziękowania, pozdrowienia i wreszcie w mojej ręce znajdowała się kartka papieru mówiąca o tym, że skończyłam szkołę. Jakie to piękne uczucie, tyle lat nauki w końcu zostało wynagrodzone. Widziałam tatę, stał z tyłu pod drzewem, nigdy nie lubił wychodzić z cienia, zawsze trzymał się na uboczu. Uśmiechał się, ale widziałam jeszcze coś- łzy.
Kropelki bezbarwnej cieczy zaczęły spływać mi po policzkach. Byłam z siebie dumna, ale to nie jedyny powód dla którego płakałam. Dziś był piątek, a to oznaczało tylko jedno... Jutro jest sobota.
Wierzchem dłoni otarłam łzy
z moich policzków i zeszłam z prymitywnej sceny, na której rozdawano dokumenty, które trzymałam w dłoni. To dziwne, kiedyś wydawały mi się wszystkim, a teraz to tylko kartka papieru, nic więcej...


- O i jeszcze tu – tata przyłożył mi palec do nosa.

- Gdzie - zapytałam rozbawiona, ubrudzić się lodem, tak to zdecydowanie w moim stylu.

- Na nosie księżniczko – powiedział zmywając serwetką resztki loda z mojej twarzy.

Jadłam już drugą porcję, a tata pił trzecią kawę. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym.
O tych cudownych chwilach i o tych złych. O mamie i o Vee. O tym co jest dobre,a co złe.
Jednak ani razu nie poruszyliśmy jednego tematu.
Ostatni dzień... Postanowiłam cieszyć się chwilą.

- Wiesz Soph, chcę żebyś pracowała gdzieś w pobliżu, chcę cię mieć blisko siebie, myślałaś już o czymś? Nie musisz się śpieszyć, lubię jak mi gotujesz – uśmiechnął się, a mi zrzedła mina.

- Tato o czym ty mówisz? Dobrze wiesz jak jest. Nie będzie pracy, obiadów, niczego.

- Musisz żyć tak jakby jutra miało nie być. Carpe diem, słońce. Pozwól mi choć chwilę o wszystkim zapomnieć, spędźmy ten dzień tak jak kiedyś, gdy mama jeszcze żyła. O jutrze pomyśli się jutro- w jego oczach widziałam smutek.

- Dobrze... To gdzie teraz? - starałam się zmienić temat.

- Ty wybieraj, to w końcu twój dzień. - powiedział, a ja już wiedziałam co powiem.

- Tato, chodźmy do mamy, na cmentarz, dawno mnie tam nie było – tata szeroko otworzył oczy.

- Nie wiem czy to dobry pomysł. Mieliśmy cieszyć się dniem, pamiętasz? - zapytał.

- Wiem, ale muszę się pożegnać. - zanim zdążył wstać od stolika jedna łza spłynęła po jego policzku i spadła na ziemię.




Moja mama jest pochowana za miastem, na wzgórzu, pod wierzbą.
To do niej pasuje. Zawsze była jak drzewo, pod którym spoczęła. Szeptała do ucha wskazówki,
ale to ty wzbierałeś czy chcesz ich słuchać. Złapałam Marka za rękę i razem podeszliśmy do grobu z białego marmuru. Uklęknęłam koło niego, bo czułam, że zaraz upadnę. Teraz już płakałam, słone łzy zasłoniły mi cały świat. Ból rozrywał mnie od środka.


- Tak bardzo chcę być już z nią – wyszeptałam, a tata objął mnie i mocno wtulił w siebie.

- Wiem skarbie, ale musisz być silna. Dla mnie, dla mamy...



-------------------------------------------

Trzeci rozdział...
Trochę było mi ciężko pisząc go, przeżywam wszystko wraz z Sophi.
Przepraszam, że musieliście tak długo czekać.
Dziś po szkole powiedziałam sobie: dziś muszę to dokończyć.
W ten sposób właśnie spędziłam popołudnie.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Jeśli byście mogli to zostawcie komentarz.
A jak tam nowy szablon? Oceńcie.
Przepraszam za ewentualne błędy, mam nadzieję, że to nie jest problem.
See ya :)
Lots of Love xx
Weronika

piątek, 21 marca 2014

Rozdział 2

- Kogo my tu mamy...  Czy to nie twoja córeczka, Mark?

Spojrzałam na tatę, stróżki potu spływały mu po czole. Spojrzał w moje oczy i wtedy zobaczyłam, że jego twarz wykrzywia dziwny grymas. Ból ...Ostatni raz widziałam go w takim stanie po śmierci matki.

- Błagam, nie mieszajcie jej w to - powiedział do nieznajomych - Sophie idź do swojego pokoju - tym razem zwrócił się do mnie, ale nie miałam zamiaru go posłuchać dopóki nie dowiem się o co tu chodzi.

- Nie, niech zostanie z nami - powiedział chłopak w roztrzepanych włosach, uśmiechał się,
ale jakoś nie podnosiło mnie to na duchu. Wtedy zauważyłam, że wszyscy są dość młodzi,
nie mogli mieć więcej niż 25 lat. raczej nie byli znajomymi taty z pracy, pierwszy raz ich widzę. Zastanawiało mnie co w takim razie robią u mnie w domu o drugiej w nocy, przecież nie przyszli sobie pograć w karty - porozmawiajmy...

Mark był już gotowy zaprzeczyć, ale postanowiłam, że tym razem to ja się odezwę. Denerwowało mnie już to, że zachowują się tak jakby mnie tam w ogóle nie było.

- Tato, powiedz mi kim są twoi znajomi - spojrzałam na niego wymownie, a potem jeszcze raz na "gości".

- Jak to? Tatuś nie opowiadał ci o starych przyjaciołach? Oooo to szkoda. - powiedział znowu ten sam koleś, wyczułam sarkazm. Wszyscy zachowywali się dziwnie: ten, który się odezwał jako pierwszy, nazwijmy go- loczek przyglądał mi się z zamyśleniem, jakby oceniał każdy skrawek mojego ciała...po plecach przeszły mi ciarki. Chłopak w nieułożonej fryzurze siedzący koło niego wciąż szczerzył zęby jakby był jakiś opętany, nie powiem, że mi się to podobało. Blondyn uśmiechnął się nieśmiało, jakby trochę chciał złagodzić sytuację, w sumie z całej tej zgrai on wyglądał na najbardziej normalnego, szybko odwzajemniłam uśmiech. Mulat hmm... co on właściwie robił? W sumie to nic rozsiadł się wygodnie tak jakby miał za chwilę zasnąć, widocznie znudzony całą sytuacją. Facet, który wyglądał na najpoważniejszego był jakiś taki zdenerwowany, albo nie taki jakiś oficjalny. Ten ostatni wstał i powiedział :

- Dobra chłopaki sprzątamy i wynosimy się stąd - w tym momencie wszyscy trochę się ożywili, a zwłaszcza mój ojciec, w oczach blondyna zauważyłam smutek i jakby... wspóczucie. Co do cholery tu się wyprawia?
Zaraz, zaraz co się dzieje? Wtedy Mulat wyciągnął pistolet i wycelował w Marka.

- Że co? - wydarłam się - Co to kurwa ma być?

- A no tak - lufa pistoletu była teraz wycelowana w moją stronę - rozumiem, że nie chcesz patrzeć na śmierć twojego ojca? W takim razie będziesz pierwsza. W sumie szkoda, że się  tu pojawiłaś fajna była z ciebie dziewczyna. - Jak to była? Mój ojciec wstał, ale został przytrzymany przez tego poważnego, który cały czas obserwował wszystko co się dzieje dookoła, był chyba najrozsądniejszy z nich wszystkich....

Czyli co? To już koniec? Życie. Nagle to słowo nabrało zupełnie innego znaczenia. To trochę smutne, że gdy już pozbierałam się po śmierci mamy i myślałam, że wszystko będzie dobrze nagle pięciu typów postanowiło to zniszczyć. Widocznie moje życie nie miało się zakończyć "happy endem". Po co ja się tak męczyłam? Po co te wszystkie jebane terapie?!
Mogłam się poddać od razu. Bez tych wszystkich łez, krzyków, koszmarów, bólu. Teraz byłabym już z moją mamą... Ale w sumie nic nie szkodzi, już niedługo. Byłam tylko zła,
że mój ojciec też zginie. Kocham go, on nie zasługuje na śmierć. Ciekawiło mnie dlaczego ktoś chciałby zabić mojego ojca. On nie należał do osób, które komuś mogłyby się w jakiś sposób naprzykrzyć, raczej był lubiany. Trochę zabawne jest to, że w obliczu śmierci wszystko wydaje się inne. Jeszce śmieszniejsze jest to, że nawet nie wiem dlaczego ten debli do mnie celuje. No serio koleś weź się określ dobra? Chciałam, żeby to wszystko się już skończyło. Żebyśmy znowu byli razem: tata, mama i ja, całą rodziną, już na zawsze. Nagle cały strach wyparował, poczułam ulgę. Wszystkie problemy przestały mieć znaczenie. Spojrzałam jeszcze na mojego ojca, który miał łzy w oczach i teraz musiał już być przytrzymywany, przez dwóch mężczyzn. Wyszeptałam ciche "do widzenia"
i zamknęłam oczy.

- Stop - ktoś powiedział zachrypniętym głosem. Co? Jak to? Podniosłam powieki. Loczek patrzał się w prost na mnie - Zmiana planów chłopcy. - wszyscy łącznie ze mną spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
 
- Co masz na myśli? - zapytał pan "mam wszystko pod kontrolą".

- Hmmm... Widzę, że nie boisz się śmierci - olał poprzednie pytanie i podszedł do mnie - nawet nie zadrżałaś - przyjrzał mi się uważnie, nie wiedziałam o co mu chodzi i co mam teraz powiedzieć.

- Jakoś mi nie zależy - wymamrotałam, patrząc mu w oczy.

- Hmmm.... Ale na ojczulku pewnie ci zależy prawda? - nie odpowiedziałam, a on tylko się zaśmiał - mam dla ciebie propozycję... Bo widzisz ja lubię się bawić, zabijanie mnie nie kręci. Są ciekawsze zajęcia - loczek, co ty kurwa masz na myśli? Uniosłam brew - Nudzi mi się, dotrzymałabyś mi towarzystwa? Zanim mi przerwiesz posłuchaj do końca...
No więc.. sprawa jest prosta ty idziesz ze mną, twój tatulek jest bezpieczny, co ty na to?

- A co jeśli się nie zgodzę? - tak, głupie pytanie, ale gram na zwłokę.

- Jak to co? - zaśmiał się i odwrócił na pięcie wyciągając pistolet, skierował się w stronę Marka - do widzenia panie Lawrence.

- Dobra ! okej... zgadzam się - no i co zadowolony? Ugh..widocznie tak, odwrócił się
i przybrał minę zwycięzcy... skurwiel.

- Oszalałaś?! To nie są przyjaciele rodziny! Oni zrobią ci krzywdę - mój tata darł się jak oszalały.

- No nie domyśliłam się! Myślałam, ze grasz sobie z nimi w bingo ! - cała piątka wybuchnęła śmiechem, no naprawdę bardzo zabawne! - masz może jakiś lepszy pomysł? - zwróciłam się do Marka.. no oczywiście, że nie miał.

- Ok, maleńka czyli umowa stoi? - loczek podał mi rękę, ale ja jej nie uścisnęłam.

- Musze skończyć szkołę, został mi tylko tydzień - musiałam coś wymyślić.

- Ugh... po co ci ta jebana szkoła?! A zresztą i tak jutro wyjeżdżam - chyba trochę się wkurwił - dziś jest sobota, równo za tydzień w sobotę widzimy się znów skarbie - skarbie?! co proszę? nie chciałam go bardziej wkurwić, ale na język cisnęło mi się kilka ostrych słów... wolałam jednak się zamknąć, bo przyznam, że oni byli straszni...tak bałam się ich - przyjadę po ciebie, bądź gotowa o 17:00 i bez żadnych wykrętów, policja ci nie pomoże, mam znajomości - uśmiechnął się z wyższością.

- Dobra spadamy, Harry - powiedział pan "szopa na głowie" i ręką nakazał blondynowi
i temu poważnemu puścić Marka, chyba nie miał nic do gadania, ewidentnie loczek tu rządził  - A ty pamiętaj - spojrzał na mnie - nie uciekniesz nam  - znów ten uśmiech,
po plecach przeszły mnie ciarki.

- Do zobaczenia skarbie - powiedział loczek, który jak się okazało ma na imię Harry, po czym cała piątka wyszła.

- No to przejebane...
--------------------------------------------

No i jest, już drugi rozdział :)
Nie przejmujcie się tym, że jest taki krótki, będą dłuższe, ale zależało mi na tym, żeby w tym momencie go zakończyć.
Przepraszam za błędy, ale po całym tygodniu pracy, mój mózg już nie pracuje...
Jednak obiecałam, że dodam w piątek więc postanowiłam dotrzymać słowa.
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał i, że dalej będziecie czytać.
Pamiętajcie, że komentarze motywują ;D
A teraz spadam czytać ff z zakładki " blogi czytelników"
i  Was też tam zapraszam.
Kolejny rudział pewnie jakoś za tydzień.

Lots of Love
Weronika xx

środa, 19 marca 2014

Rozdział 1


5:30
To uczucie kiedy budzisz się zanim zadzwoni twój budzik...bezcenne. Schowałam się pod kołdrą i cieszyłam tym, że mam jeszcze pół godziny snu. Powoli odpływałam, gdy nagle usłyszałam ten przerażający dźwięk. 6:00. Co?! Według mnie minęło jakieś pięć minut. Ugh... Wystawiłam głowę zza przykrycia. Zimno. Przeraźliwie zimno. Cholera. Miałam już dość tego wszystkiego. Nie chciałam iść do szkoły, bo oznacza to kolejne nudne lekcje, znoszenie wrednych nauczycieli i uczniów, którzy zachowują się tak jakby chcieli zniszczyć całe moje życie. Nie przesadzam, już nie daje rady, jestem wykończona. Wtedy sobie coś przypomniałam. Jest piątek, to samo w sobie jest cudowne, a w dodatku nie jest to taki zwykły piątek. Po weekendzie został już tylko tydzień nauki i wreszcie... Wolność, o tak piękne słowo. Nowa motywacja pomogła mi wywlec się z łóżka. Szeroko otworzyłam okno i poczułam uderzająco rześkie powietrze. Uwielbiam takie poranki: śpiew ptaków, słońce i cisza. Wakacje. Na samą myśl o nich przeszły mnie przyjemne dreszcze. Nic ani, nikt nie zepsuje mi tego dnia. Szybki, orzeźwiający prysznic rozbudził mnie do końca. Byłam pewna, że dziś będzie gorąco, więc zdecydowałam, że ubiorę się tak. Nałożyłam lekki makijaż, uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Po drodze chwyciłam jeszcze torbę i zeszłam na dół. Przy stole w jadalni już siedział mój tata, Mark Lawrence, jak zwykle pijąc kawę i czytając gazetę. Widząc mnie uśmiechnął się.

- Dzień dobry Sophie - powiedział lekko zdziwiony moim dobrym humorem.

- Dzień dobry tato -odpowiedziałam sięgając po płatki.- Jak się spało?

-Widzę, że masz dziś wyjątkowo dobry nastrój, a spało mi się całkiem dobrze- odpowiedział- nie zapomnij drugiego śniadania - powiedział jeszcze po czym wrócił do lektury.

Usiadłam przy stole przeżuwając posiłek. 7:00. Trochę przyśpieszyłam, za 15 minut pod dom powinna podjechać Vee, moja najlepsza przyjaciółka. Tylko ona utrzymuje mnie na nogach w tym chorym świecie. Spojrzałam jeszcze na tatę. Nigdy nie był za bardzo rozmowny, odziedziczyłam to po nim. Cisza, która była po między nami wcale nie była krępująca, wręcz przeciwnie przynosiła jakiś rodzaj ukojenia. Był najbliższą mi osobą, zwłaszcza po śmierci mamy. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk klaksonu. Vee. Chwyciłam jeszcze pomarańczę, pocałowałam Marka w czoło i wybiegłam.





Fizyka. Tak, to mówi samo za siebie. Nauczycielka, która moim zdaniem już dawno powinna być na emeryturze, beznamiętnym głosem tłumaczyła nam coś, co pewnie i tak nigdy się w życiu nikomu nie przyda. Jeszcze tylko jedna lekcja i weekend. Dzwonek. No nareszcie! Razem z Vee wyszliśmy z sali kierując się w stronę szafek.

- Idziesz dzisiaj na imprezę do Chada? -zapytała z nadzieją w głosie.

Nie wiem czy to było to czego chciałam. Najchętniej spędziłabym wieczór czytając, albo oglądając jakiś film.Chyba mam kilka odcinków do nadrobienia... Ale muszę się jakoś wyładować. Ten tydzień był strasznie męczący i stresujący. Nie mogę ciągle siedzieć w domu, bo w końcu ludzie pomyślą, ze jestem aspołeczna, a poza tym takie wyjście dobrze mi zrobi.

- Um... Ok - momentalnie na jej twarzy pojawił się olbrzymi uśmiech

- Wiedziałam, że się zgodzisz. Słyszałam, że podobno Brad ma być - uśmiechnęła się porozumiewawczo

Dlaczego ona za wszelką cenę próbuje mnie z kimś zeswatać?! Brad... Oh, stare czasy, on teraz jest z Meg - największą dziwką w szkole. To oczywiście tylko moje zdanie, bo w oczach innych to śliczna, poukładana dziewczynka. Tsa, jasne. Przewróciłam tylko oczami i poszłam na historię.




Wreszcie w domu. Myślałam już, że te lekcje nigdy się nie skończą. Zjadłam obiad i obejrzałam dwa odcinki serialu, który oglądam. Impreza była na 20:00. Zastanawiałam się co ubrać. Najlepiej to poszłabym w dresach, ale w sumie to czemu nie? Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Sturlałam się z łóżka, odruchowo przygładziłam włosy i poszłam otworzyć. W drzwiach stał nie kto inny jak Vee.

- Na co się tak patrzysz? - zapytała moja przyjaciółka - Musiałam przyjść szybciej, żeby znaleźć ci coś do ubrania, bo znając ciebie to pójdziesz w dresach.

No dzięki ! - udałam obrażoną - tak dla twojej wiadomości, to sama sobie poradzę - powiedziałam jednocześnie wpuszczając ją do środka - Idę zrobić herbatę, wejdź na górę zaraz wrócę.

Oczywiście poparzyłam się wrzątkiem, ale to nikogo nie dziwi. Niosłam w ręku dwie owocowe herbaty i nogą otworzyłam drzwi do mojego pokoju. Vee właśnie wyjmowała coś z mojej szafy. Znacząco odchrząknęłam, a ona jak gdyby nigdy nic podała mi jakiś materiał. Zastanawiałam się czy zacząć się z nią kłócić, ale to nie miało sensu, więc poszłam do łazienki. Szybki prysznic trochę mnie orzeźwił. Wcisnęłam się w zestaw, który podała mi przyjaciółka składający się z tego. Włosy wysuszyłam i rozczesałam. Pozostawiłam je w artystycznym nieładzie. Spojrzałam na siebie w lustrze. Dziwnie się czułam, tak jakby nie ja. Postanowiłam to zignorować, gdybym miała spojrzeń na siebie z innej perspektywy to w sumie nie wyglądałam, aż tak źle.
Wróciłam do pokoju. Vee skomentowała mój ubiór przeciągłym gwizdnięciem. Przewróciłam oczami, to już chyba taki nawyk Wcześniej poinformowałam tatę, że mnie nie będzie. Rzadko wychodziłam na imprezy więc Mark był zaskoczony, ale się zgodził. Jak już mówiłam ufamy sobie i pozwala mi na wiele rzeczy,
a ja jakoś specjalnie tego nie nadużywam...no poza paroma wyjątkami.





Gdy dotarłyśmy na miejsce impreza powoli już zaczynała się rozkręcać. Głna muzyka sprawiała, że pulsowały mi skronie. Przywitałam się ze znajomymi i odebrałam kilka zaskoczonych spojrzeń i od kilku osób usłyszałam coś w stylu " Whoah, Soph, ale dziś pięknie wyglądasz". Czyli, że normalnie nie wyglądam ładnie? Dopiero jak się ubiorę jak dziwka? No może trochę przesadzam.
W duchu podziękowałam Vee za to, że kazała mi w tym przyjść. Prezentowałam się hmm... nieźle. W głębi sali ujrzałam Brada. Uśmiechnęłam się. Na początku przyglądał mi się uważnie jakby mnie nie poznał, a potem odwzajemnił uśmiech. Wtedy właśnie zauważyłam Meg. To jej rozwścieczone spojrzenie... tak zdecydowanie warto było tu przyjść żeby to zobaczyć. Od godziny sączyłam jednego drinka. Nie chciałam się schlać, raczej nie piłam dużo. Moja przyjaciółka już dawno zniknęła w roztańczonym tłumie. Postanowiłam wziąć z niej przykład i już za chwilę kołysałam się w rytm muzyki.




Dochodziła 2:00. Po cichu weszłam do domu ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Tata zazwyczaj już o tej porze śpi, więc zdziwiłam się widząc zapalone światło. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że tata z kimś rozmawiał. Rozmawiał? Nie raczej się kłócił. Ciekawe o co chodzi...
Powoli podeszłam do uchylonych drzwi salonu i lekko je uchyliłam zaglądając do środka.
Oprócz Marka w pomieszczeniu było jeszcze pięciu innych mężczyzn. Widziałam ich pierwszy raz.
Nie zdążyłam im się dokładniej przyjrzeć, bo w tym momencie mnie zauważyli. Tata miał przestraszoną minę i wpatrywał się w moją twarz. Zwróciłam tez uwagę reszty towarzystwa.
Wtedy jeden z nich, zielonooki w kręconych włosach uśmiechnął się złośliwie i powiedział:

- Kogo my tu mamy... Czy to nie twoja córeczka, Mark?



---------------------------------


No i jest !
Pierwszy rozdział ... uffff


Mam nadzieję, że dacie radę doczytać do końca i zobaczycie tę notkę XD

Chcę podziękować mojej przyjaciółce (Twitter), której zresztą są
zestawy w tym rozdziale.
Chciałabym dedykować jej ten rozdział i prosić o kolejne day clean...
Zgadzasz się skarbie?



Lots of Love xx



wtorek, 18 marca 2014

Prolog

Czy ty też jako dziecko marzyłaś o życiu jak z bajki? Czy chciałaś być księżniczką, w której zakochuje się książę na białym koniu? Odpowiedź jest prosta... Chciałaś. Każdy ma takie marzenia. Do końca wierzymy w to, że coś się kiedyś zmieni. To pomaga, daje nadzieje. Teraz mówisz, że to już przeszłość, że takie rzeczy dzieją się  tylko w snach, że już dawno z tego wyrosłaś. Mimo to wierzysz. Nie ukrywaj tego, to daje siłę. Wracając do domu po ciężkim dniu, pomyśl czasem o pięknym zamku z tysiącami komnat i o zaklętej róży, zatrać się w tym. Jest tylko jeden mały problem. Nie można zapomnieć o tym, że i senne opowieści nie zawsze są takie jak te z kolorowych książek. Tylko czy to oznacza, że nie są one piękne? Każda bajka ma w sobie coś szczególnego. Ta opowiada o magii. Nie takiej, o jakiej myślisz. Nie chodzi o jakieś czary. To jest coś o wiele silniejszego. Miłość. Brzmi banalnie, prawda? No, ale cóż tak to już jest. Jeśli jednak zdecydujesz się czytać dalej i na chwilę znów staniesz się dzieckiem, to może poznasz zupełnie inną historię.
Bajkę o Pięknej i Bestii...


środa, 29 stycznia 2014

No więc...


Hej,
No więc jestem zwykłą dziewczyna, której się nudzi, dlatego postanowiłam pisać tego fanfictiona.
Jeśli nie życzysz sobie, aby znajdowały się na nim przekleństwa, to już teraz możesz zamknąć tą kartę, ponieważ pewnie się pojawią. Ostrzegam i nie ponoszę odpowiedzialności! Proponuję go dla osób, które ukończyły podchodzą do wszystkiego z dystansem, myślę, że tak będzie najlepiej, ze względu na sceny które mogą się tu pojawić. Niedługo dodam opis bohaterów.

Krótko o treści:
Sophie, dziewiętnastolatka poszukująca swojego celu w życiu niedługo dowie się, że nie wszystko jest takie piękne jak, by się wydawało. Poznaje Harrego Stylesa, osobę, nie znoszącą sprzeciwu, nie kwestionująca niczego i przede wszystkim nieprzewidywalną. Nie ze swojej woli, będzie musiała znosić jego humorki. Pozna też jego przyjaciół tak samo pokręconych jak on : Louisa Tomlinsona, Liama Payna, Nialla Horana i Zayna Malika. Znoszenie ich będzie jedynym wyjściem z trudnej sytuacji. Czy uda jej się to wytrzymać? Miejmy nadzieję...

Przepraszam za wszystkie błędy zarówno w tym poście jak i kolejnych !